Jak kiedyś wychowywano dzieci? Dzieci w czasach staropolskich


Jak kiedyś wychowywano dzieci? Jak rodzono, chrzczono, karmiono i uczono dzieci 100, 500 i 1000 lat temu? Niektóre zapomniane zwyczaje mogą przyprawić nas dziś o zawrót głowy.
Już 1000 lat temu istniały sposoby na to, by poznać płeć przyszłego dziecka. Kroplę mleka umieszczano na ostrzu miecza. Jeśli kropla „rozpłynęła” się – urodzi się dziewczynka, jeśli pozostała w jednym miejscu, trzeba przygotować się na chłopca. Popularne w czasach staropolskich imiona męskie to Mieszko, Leszko, Mieczysław, Kazimir, Gniewomir, Ciechan, a imiona żeńskie – Halszka, Bogna, Dobrawa, Święchna. Często tworzono imiona żeńskie poprzez dodanie do imienia ojca żeńskiej końcówki. Co ciekawe, w najdawniejszych czasach wierzono, że jeśli nie spełni się zachcianki ciężarnej… zostanie się zjedzonym przez myszy. Uważano też, że ciężarne są bardzo podatne na działanie czarów i złych mocy, dlatego raczej nie wybierano się z nimi w podróż  – żeby uniknąć  wypadku. Obowiązywały je też liczne przesądy. Czary, przejście pod chomątem, oparcie się o konewkę czy wpatrywanie się w ogień miało wówczas tłumaczyć wysoką umieralność dzieci podczas porodu.
Akuszerka też się myli
Pierwsze szpitale położnicze pojawiły się w Polsce zaledwie ok. 150 lat temu. Wcześniej odbieraniem porodu zajmowała się akuszerka. Zwykle taka kobieta mieszkała w niemal każdej wsi i była osobą, która sama wychowała już kilkoro dzieci. Jej wiedza jednak była zawodna i opierała się tylko na własnym doświadczeniu; poza tym funkcja ta często przechodziła z matki na córkę, niekoniecznie przy aprobacie tej drugiej. Początkowo akuszerki uważane były za postaci podobne czarownicom – znające się na zielarstwie i magii. Później częste było, że to właśnie one udzielały chrztu – w niektórych gminach miały nawet obowiązek nauczyć się zwyczajów katolickich i ochrzcić dziecko, na wypadek gdyby coś poszło nie tak i poród skończyłby się jego śmiercią. Pierwszy polski podręcznik dla akuszerek „Traktat o rodzeniu dziatek” pochodzi z 1521 roku. Z tamtych czasów pochodzi też zwyczaj zakopywania łożyska pod progiem domu. Nie było dużego wyboru, jeśli chodzi o środki znieczulające, dlatego kobietom podawano wódkę lub mocny rosół (na wzmocnienie).
W obawie przed urokiem
Po narodzinach dziecka na wsiach istniało wiele obrzędów, mających wprowadzić nowego mieszkańca do domu. W jednych regionach kładziono je na piecu, w innych przenoszono przez okno lub uznawano za mieszkańca domu dopiero po pierwszej wizycie w kościele. Wodę użytą w czasie porodu wylewano na rabatę z kwiatami, by zapewnić dziewczynce urodę lub pod żłób, aby chłopiec był pracowity i gospodarny. Przez pierwsze dni po porodzie nie przyjmowano odwiedzin nikogo, poza zaufanymi osobami. Bano się uroku. O tym, jak wiele dzieci umierało wówczas przy porodzie mogą świadczyć dzieje królowych i żon królów Polski (a miały one przecież najlepszą opiekę w kraju). Każda z nich co najmniej raz przeżyła śmierć dziecka; w wielu przypadkach z kilkorga dzieci przeżywało tylko jedno.
Lukratywna posada
Zwyczaj wybierania rodziców chrzestnych ma ok. 500 lat. Ludzie wierzyli wówczas, że chrzestni stają się krewnymi dziecka i że odziedziczy ono ich cechy. Dlatego wybierano ich bardzo starannie, a król, biskupi i najbogatsi państwo byli często proszeni o bycie chrzestnymi dzieci. Z okazji chrztu wyprawiano tak huczne przyjęcia, że niekiedy władze musiały wydawać dekrety ograniczające ilość potraw, gości, alkoholu itp., by chrzciny szczególnie uprzywilejowanego dziecka nie zaburzyły życia całej wsi.
Nieślubni płacą
Rodzice nieślubnego dziecka musieli zapłacić „winę bykową” czyli podatek na rzecz gminy lub kościoła, na terenie którego mieli zamiar wychowywać dziecko. To rekompensowało społeczności wstyd z powodu nieślubnego mieszkańca, a rodzicom pozwalało odkupić winy. W przeciwieństwie do bogatych mężczyzn, którzy często mieli kilkoro nieślubnych dzieci i wcale się z tym nie kryli, panna z dzieckiem jeszcze 100 lat temu miała bardzo ciężkie życie, była obiektem drwin i plotek. Służąca, która zaszła w ciążę z panem domu często była wydalana z pracy jako podstępna i bezczelna. Często do końca życia pozostawała sama, bo fakt posiadania dziecka był jej skazą. Bogaci mężczyźni mieli obowiązek utrzymać matkę nieślubnego dziecka; niekiedy nawet przyjmowano je na dwór i wychowywano z dziećmi szlachty, by „dokupić” winę nieodpowiedzialnego tatusia.
Żywienie i higiena
Za czasów Augusta III podawano dzieciom „breję” z piwa, chleba, masła i cukru. Poza piwem można powiedzieć, że nie jest to najgorsze, co można sobie wyobrazić. Inni jednak podawali dzieciom wódkę, dzięki czemu miały one… zniechęcić się do tego smaku na przyszłość. Na wsiach bywało jeszcze oryginalniej – maluchom dawano sok z makówki, by nie płakały i były spokojne. Poza najbogatszymi dziećmi maluchy nie miały wiele okazji do jedzenia słodyczy. Breja gotowana z buraka cukrowego była ówczesnym przysmakiem i syropem, na który dzieci wyczekiwały cały tydzień. Od czasów średniowiecza aż do XVIII wieku istniały zupełnie inne niż dziś zwyczaje, dotyczące higieny dzieci. Myto im głównie twarz i dłonie sądząc, że im dziecko brudniejsze, tym lepiej się chowa. Do mycia często używano mieszaniny popiołu z pieca i wody.
Sekrety nauki
Już od XVII wieku wychowanie dzieci uważane było za najważniejszy obowiązek mieszkańców państwa, tuż po wierze w Boga i służbie obywatelskiej. Na wsiach zajmowały się tym matki, a wśród bogatszych warstw społecznych często mamki. Bywało, że dzieci widywały rodziców tylko przy okazji świąt czy uroczystości, choć zależało to od domu. Od najdawniejszych czasów uważano też, że dziecku należy wpoić kult pracy. Na wsi powód był prozaiczny – nawet kilkunastoletnie dziewczynki mogły być zmuszone założyć własną rodzinę, a chłopcy – przejąć gospodarstwo. Chłopcy z bogatszych domów po 12-tym roku życia udawali się w podróż zagraniczną, uczyli jazdy konnej, łaciny, fechtunku itp. Dziewczynki grały na instrumentach, uczyły się języków, szyły, ale aż do XIX wieku rzadko posyłane były na uniwersytety czy nawet do liceów. Nauka miała za zadanie głównie poprawić ich ocenę w oczach przyszłego męża i… zająć głowę, by nie były podatne na pokusy.  Tak pisał o tym XV-wieczny kronikarz: „Mężowie tak ustawili i pilno tego strzegą aby białogłowy pisma się nie uczyły i ksiąg żadnych co się tyczy biegłości a wyćwiczenia rozumu nie czytały – to czynią z niejakiej zazdrości – przeto oni boja się swej sławy utracić aby białogłowy rozumem ich nie przechodziły. Bronią im czytania pisma głębokiego, chyba modlitw a paciorków”.
XIX-wieczna katorga
Prawdziwa moda na pracę i naukę nawet najmłodszych dzieci przypada na wiek XIX. Z noweli takich, jak „Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela” możemy dowiedzieć się, że zmęczone, gnębione i „przeuczone” dzieci czasem… umierały z przepracowania. Dzieci z terenów polskich miały zresztą zawsze ciężkie życie – za czasów zaborców musiały mówić ( i uczyć się matematyki!) w szkole po rosyjsku lub niemiecku, a jeśli nie dawały sobie rady, spotykały je kary cielesne. Z kolei dzieci białoruskie i ukraińskie ze wschodu kraju w szkole musiały mówić po polsku. Jeśli sobie nie radziły, zamykała się przed nimi droga do liceum i studiów, a więc do dobrej pracy. O naukę nie było również łatwo na wojnach; po nich nastał czas PRL, gdy edukacja również pozostawiała sporo do życzenia.
Przedszkola upowszechniły się dopiero po 2. wojnie światowej. Na wsiach jeszcze kilkadziesiąt lat temu popularne było sadzanie dzieci w koszu czy na kocu na polu, podczas gdy ich mamy pracowały obok. Z kolei jeszcze w 1778 roku dziecko należało do rodziców i obowiązywały je głównie ich prawa a państwo nie mogło zapewnić im niemal żadnej ochrony.

3 komentarze:

Copyright © 2014 Świat i edukacja dziecka , Blogger