Maluchy wielkości dłoni i ich podróż ku życiu
http://dziendobry.tvn.pl/wideo,2064,n/skrajne-wczesniaki-jak-walczy-sie-o-zycie-dzieci-wielkosci-dloni,217020.html
Nie ma dzieci zbyt małych lub zbyt chorych, ograniczają nas jedynie możliwości nauki i medycyny - mówi prof. Janusz Gadzinowski, neonatolog, który ratuje tych, których można uratować i zapewnia godne umieranie tym, którym inaczej pomóc się nie da.
Na oddziale intensywnej opieki nad noworodkiem przestrzeń zajmuje aparatura. Sprzęt monitorujący czynności życiowe, inkubatory, urządzenie do podawania tlenku azotu, pompy infuzyjne, aparatura diagnostyczna (usg., rtg.), wszystko połączone niezliczoną ilością kabli i rurek. Wchodząc do sali, w pierwszym momencie można odnieść wrażenie, że oto jesteśmy na pokładzie kosmicznego statku. W pierwszej chwili nie widać najważniejszych pasażerów. To dzieci wielkości dłoni, które odbywają właśnie jedną ze swoich ważniejszych podróży. Podróży ku życiu.
Medycyna i nauka dają szansę coraz mniejszym wcześniakom Oddział Intensywnej Opieki Noworodka to część Kliniki Neonatologii Ginekologiczno-Położniczego Szpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. - Mamy tutaj 24 stanowiska, przyjmujemy pięćset dzieci rocznie - mówi profesor Janusz Gadzinowski, szef kliniki. - Ci pacjenci nie mieliby żadnych szans na przeżycie. Gdyby nie działania naszego zespołu, oznaczałoby to pięćset grobów każdego roku. Na oddziały kliniki neonatologii dzieci trafiają z trzech podstawowych powodów. - To wcześniactwo, także to skrajne, dotyczące porodów przed ukończeniem 30. tygodnia ciąży, wady wrodzone oraz zakażenia - wymienia profesor Gadzinowski. Tutaj też leczone są przypadki, które spędzają sen z powiek większości przyszłym mam. Jak choćby zespół aspiracji smółki. Zdarza się bardzo rzadko (1-2 razy na 1000 żywych porodów), a może zagrozić życiu malucha nawet z donoszonej, zdrowej ciąży. - Mamy tu właśnie taki przypadek - profesor podchodzi do jednego z pacjentów. - Widać, że to dziecko jest większe, wygląda jak zdrowy noworodek. Niestety, chłopiec wymaga intensywnej opieki. Jeszcze w czasie ciąży do wód płodowych wydostała się smółka. To zdarza się w przypadku 10-15 procent porodów. Jednak do zespołu aspiracji smółki dochodzi w mniej niż 10 procentach przypadków stwierdzenia smółki w wodach płodowych. Mały pacjent miał wyjątkowego pecha. - Do aspiracji smółki dochodzi na skutek niedotlenienia wewnątrzmacicznego, konsekwencją jest zapalenie płuc, a także rozwój nadciśnienia płucnego noworodków, w przypadku którego stosuje się wziewnie tlenek azotu - tłumaczy profesor Gadzinowski, prezentując urządzenie do podawania gazu ułatwiającego rozkurczanie naczyń krwionośnych. Tlenek azotu do zastosowania w medycynie odkryli Robert Furchgott, Louis Ignarro i Ferid Murad, otrzymując za to Nagrodę Nobla w 1998 roku. To im życie zawdzięcza wielu małych pacjentów.
Większość maluchów na neonatologii to dzieci urodzone przed wyznaczonym terminem porodu. - W przypadku wcześniaków dążymy do tego, żeby nie tylko zapewnić przeżywalność, ale też zadbać o jakość przyszłego życia - mówi profesor Gadzinowski. Z roku na rok wyniki przeżywalności polskich wcześniaków są coraz lepsze, ale ciągle daleko nam choćby do krajów skandynawskich. - Wpływ na to ma kilka czynników, jak zdrowie publiczne, medyczna opieka przedurodzeniowa czy sam przebieg porodu - tłumaczy prof.
Gadzinowski. - U nas ciągle kuleje to zdrowie publiczne. Świadomość przyszłych matek jest ciągle niska, 30 procent z nich przyznaje się do picia alkoholu w ciąży, wiele pali papierosy, nie mówiąc o odpowiedniej diecie czy higienie. Przykre jest to, że zmiany, które powinny się w tym zakresie dokonać, sprowadzają się do prostych rzeczy, które są tak trudne do wprowadzenia. W szpitalu przy Polnej ratuje się dzieci urodzone po 23. tygodniu ciąży. - Wiem, że w Japonii przeżywają dzieci w 22. tygodniu ciąży, w Niemczech również był przypadek dziewczynki urodzonej jeszcze przed ukończeniem 22. tygodnia, ale nasze najmłodsze dzieci to wcześniaki z 23. tygodnia ciąży - mówi prof. Gadzinowski. Szanse na przeżycie tak małych dzieci wynoszą około 50 proc., w 24-26 tygodniu wzrastają do ponad 60 proc., a po ukończeniu 26 tyg. ciąży rosną gwałtownie do 90 proc. Maluchy urodzone po 31. tygodniu ciąży mają 99 procent szans na przeżycie. - W pierwszej kolejności musimy wspierać te dzieci w oddychaniu oraz dostosować odpowiedni model odżywiania - mówi profesor Gadzinowski. - Później leczymy ewentualne zakażenia, przeprowadzamy zabiegi chirurgiczne, jeśli są takie wskazania. Przy inkubatorach rodzice czekają na kolejne narodziny Praca na oddziale intensywnej opieki noworodka to ciągły ostry dyżur. Decyzje trzeba tu podejmować szybko. Przez cały czas zespół lekarzy i pielęgniarek balansuje na granicy życia i śmierci. - Od szesnastu lat pracuję na tym oddziale - mówi Małgorzata Sułkowska, pielęgniarka. - Pacjenci czasami leżą u nas kilka dni, czasem wiele tygodni. Można się z nimi zżyć, przywiązać się, zaprzyjaźnić z rodzicami. Kontakt z malutkim człowiekiem ciągle mnie wzrusza.
Opanowanie, umiejętność zachowania zimnej krwi w najbardziej dramatycznych momentach, szybkość podejmowania decyzji, a także wrażliwość, czułość i troskliwość to trudne do połączenia cechy, które potrzebne są personelowi neonatologii. - Każda z pielęgniarek i położnych opiekuję się trojgiem małych pacjentów - mówi Elżbieta Czapla, zastępca oddziałowej neonatologii. - To praca wymagająca ogromnej odpowiedzialności.
Z intensywnej terapii dzieci najczęściej trafiają na inne oddziały. Trzy tygodnie temu został przeniesiony Krzyś. Chłopiec urodził się 17 stycznia w 30. tygodniu ciąży. Ważył 650 gramów. - Już w czasie ciąży lekarz stwierdził u mnie hipotrofię, czyli zbyt małą masę ciała dziecka - mówi Sylwia Borowczyk, mama Krzysia. - Gdy w 30. tygodniu miałam robione badanie ktg., okazało się, że tętno dziecka dramatycznie spada. Lekarz podjął decyzję o natychmiastowym cesarskim cięciu. Sylwia Borowczyk każdy dzień spędza przy łóżeczku synka. - Staram się z nim być jak najdłużej, ale w domu mam jeszcze sześcioletnią córkę, więc popołudnia spędzam z nią - mówi Sylwia. - Przeżyłam tu w szpitalu wiele chwil grozy, kiedy stan mojego synka pogarszał się, ale mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Na oddziale intensywnej opieki Krzyś karmiony był sondą, z powodu niedokrwistości cztery razy miał przetaczaną krew. Teraz powoli uczy się pić mleko z butelki. Chłopiec waży już 2450 gramów, ale na razie lekarze nie wspominają o wyjściu do domu. Wielkanoc w domu spędzi inny pacjent z Polnej. Na małego Lucka czeka cała rodzina. - To nasze pierwsze dziecko - mówi Kasia, mama Lucka. - Synek urodził się w 33. tygodniu ciąży i ważył 1800 gramów. Musieliśmy poczekać prawie trzy tygodnie, żeby osiągnął odpowiednią wagę. Miał trochę problemy z jedzeniem i przybieraniem, ale udało się i święta spędzimy razem w domu - cieszy się Kasia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz