E-narkotyki, czyli naćpani dźwiękami
Po zażyciu zabija się pająki wielkości domów, tresuje skorpiony, skacze z mostów, przebija głową sufit. Polscy uczniowie eksperymentują z e-narkotykami. Nikt nie wie, jak bardzo są niebezpieczne.
To przewróci twoje życie do góry nogami. Wywoła dezorientację, halucynacje, zmieni osobowość – obiecują twórcy e-narkotyków. Jedna dawka to plik dźwiękowy. Wybór jest spory: można sobie zaaplikować coś, co zadziała jak LSD, haszysz, a nawet pejotl.
Dawki oferuje wiele serwisów: największy w USA I-doser Store ma produkty za 4 dol., ale i takie za 199. Polacy nie chcą się rujnować, więc szukają na portalach tańszych ofert (bywają nawet za 2 zł plus VAT) albo sami komponują. W sieci są poradniki, jak zrobić sobie dobrą dawkę.
Myślę: naćpam się, a co tam. Do udziału w eksperymencie zapraszam pięcioro znajomych, w tym studenta IV roku reżyserii dźwięku na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym, niech spróbuje technicznie rozgryźć to, czym się będziemy odurzać. Każdy dostaje zestaw trzech dawek: najpierw coś, co pozwoli odbyć podróż w głąb siebie. Później coś, po czym spojrzymy na wszechświat z góry. A na koniec niech będzie koniec: dawka, która – jak obiecują twórcy – rozsadzi nam mózgi. Trzy, dwa, jeden, zero. Wciskamy „play”.
Mdłości po jabłkach
– To nie ściema – zapewniał mnie wcześniej RoomCays, licealista oblatany w tej kwestii. Twierdzi, że jak się umie brać, to działa. Zachęcił do tego byłą dziewczynę i kolegę. Dopóki nie wystawią w szkole ocen, trochę ograniczył branie. Ale regularnie zagląda na forum dla zainteresowanych odlotami po dźwiękach. Tu każdy chwali się doznaniami, jeden drugiemu poleca najlepsze kawałki – w USA jedna porcja to i-dose, więc w Polsce przyjęła się nazwa: dosy.
RoomCays bierze od ubiegłej jesieni. Jak sobie poda do uszu, to czasami aż strach. Ma wizje, omamy słuchowe. Raz miał wrażenie, że ktoś potwornie trzęsie jego łóżkiem. Mimo to nie przestał brać. Na forum jest kimś: ma szósty stopień zaawansowania, tytuł uzależnionego.
Początkujący, tacy jak ja i moi znajomi, to zerówka. Zerówkę uświadamia się, że najlepiej brać dosa na leżąco, w ciemnym pokoju. Leżę więc ze słuchawkami na uszach już kwadrans. Tak ma wyglądać wyprawa w głąb siebie? To raczej wycieczka na fermę wiatraków. Słyszę szum, jakby ich ramiona cięły powietrze. Śmigają coraz szybciej. I nic. Nie widzę swojego wnętrza. Nagle koń! Wywalił język, galopuje przez pokój. Na koniu naga kobieta. Wypisz wymaluj „Szał uniesień” Władysława Podkowińskiego. Otwieram oczy i już po „Szale”. Za to z sufitu lecą czerwone jabłka. Leżę, choć wydaje mi się, że uciekam przed czerwonymi jabłkami, robiąc fikołki.
– Widziałaś „Szał?” – zazdroszczą mi znajomi. Z naszej szóstki po pierwszym dosie dwie osoby nie poczuły nic. Trzecia miała wrażenie, że ktoś chce jej głowę przeciąć metalową linką, czwarta czuła, że sypie się na nią piasek. Po drugim i trzecim dosie wszyscy byliśmy wykończeni. Do tego ból brzucha i mdłości. A student reżyserii dźwięku czuł po eksperymencie niesmak. – Co za prymitywna rzecz. Biały szum wygenerowany komputerowo i dwie proste fale o różnych częstotliwościach, żeby do jednego ucha trafiała fala o innej liczbie drgań niż do drugiego – nie krył rozczarowania brakiem finezji w kompozycji dźwięków. – Słuchanie tego jest tak głupie jak patrzenie w słońce. Ten sam rodzaj sprawdzania granic wytrzymałości.
Jak to działa na mózg
Moda na e-narkotyki przyszła do nas z USA. Tam też długo nie zauważano problemu. Dwa lata temu w Mustang High School w stanie Oklahoma nauczyciele przyłapali grupę uczniów na słuchaniu cyfrowych narkotyków. Rozesłali do rodziców alarmujące listy. Na portalu YouTube było już wtedy mnóstwo filmików z nastolatkami, które mają na uszach słuchawki i dziwnie się zachowują: kręcą się w kółko, trzepocą rękoma, śmieją się albo szlochają. Serwisy internetowe, oferujące e-narkotyki, zaczęły też poszukiwać digital dealerów do rozprowadzania produktów. Poza dawkami, które miałyby wywoływać stany jak po zażyciu narkotyków, pojawiły się też dosy mające poprawiać skuteczność w grach komputerowych, imitować orgazm, wywoływać sny.
Niektóre serwisy chwaliły się, że pliki pobiera z ich strony kilkadziesiąt tysięcy osób tygodniowo, ale nikt nie zbadał skutków ćpania dźwięków. – I wciąż niewiele wiadomo. Nie wiemy, jaki to ma wpływ na funkcjonowanie mózgu – mówi psycholog Daria Izdebska. W ubiegłym roku obroniła pracę magisterską na Uniwersytecie Jagiellońskim poświęconą wpływowi i-dosingu na poziom pobudzenia u ludzi. Ale czuje, że dotknęła zaledwie powierzchni problemu. Badanie było skromne, bez medycznego zaplecza z EEG, dzięki któremu można by sprawdzić, co się dzieje z falami mózgowymi. Izdebska miała do dyspozycji ciemne sale, materace, słuchawki i 60 ochotników. Połowa z nich dostała placebo, połowa i-dosa, który miał im dać energetycznego kopa.
– Część z tych, którzy słuchali i-dosa, zasnęła. Mówili później, że wpadli w stan snu na jawie. Wybudzili się bez obiecanej energii. Ogólna dezaktywacja – mówi psycholog. – Zrobiłam pierwszy krok, ale ktoś powinien pójść dalej.
Sen z niewiadomymi
Ci, którzy biorą dosy, na forach internetowych przechwalają się, jak im było fajnie. Niektórzy dla wzmocnienia wrażeń nakładają jeden na drugi. Albo biorą dawkę za dawką – po dwie, trzy godziny dziennie. Jeden ma później pod powiekami stosy płonących ludzi, drugiemu ktoś bez twarzy przysiada na łóżku, a trzeciemu obcy wchodzi do ciała. Czwarty czuje, że ktoś go dotyka albo woła. Podchodzi do okna, żeby zobaczyć, skąd ten głos. A on znikąd.
Prof. Rufin Makarewicz z Zakładu Akustyki Środowiska Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu słuchanie dosów porównuje do czegoś tak nietypowego jak zjedzenie dwóch kilogramów kredy i popicie jej octem. – Człowiek, który naje się kredy, zwymiotuje. To pewne – wyjaśnia. Nic więc dziwnego, że organizm broni się przed trucizną, jaka mu się sączy przez uszy. – Może dochodzić do omdleń lub wyłączenia pewnych partii mózgu. Stąd być może u niektórych efekt halucynacji.
– To był relaks – wspomina początki z dosami 18-letnia Marta z Trójmiasta. Przyjmowała je raz w tygodniu, później już codziennie. Najpierw pół godziny, później coraz dłużej. Rodzice się nie czepiali, dobrze przecież, że córka słucha muzyki.
– Widziałam kolory, których nie ma w naturze. Odlot. – opowiada. Do czasu, gdy dostała drgawek. Znalazła jakąś nowość, hit wśród dosów. – Po pięciu minutach słuchania zaczęło mnie kłuć w klatce piersiowej. Zlekceważyłam. Po kwadransie mną wstrząsnęło, ale słuchałam dalej. Za chwilę jednak zaczęło mną porządnie telepać i to mnie przestraszyło. Gdy drgawki ustały, pojawiły się silne mdłości. Od tego czasu koniec, nie biorę.
– Nie spotkałem się jeszcze z żadnym negatywnym objawem stosowania dosów – twierdzi Dominik Dańda, programista z Krakowa, który założył pierwszy w Polsce serwis (już od dawna niejedyny) dla ludzi chcących za pomocą dźwięków wprowadzać się w odmienne stany świadomości. Jeśli ktoś się skarży, to – jak twierdzi Dańda – raczej na to, że dosy na niego nie działają. Wśród użytkowników jego serwisu są – co kiedyś zbadał za pomocą ankiety – głównie uczniowie ostatnich klas podstawówki, gimnazjaliści i licealiści.
Zabić przed zaśnięciem
– Falowania dźwięku, buczenia, świdrowania podawane są w bardzo niskiej i zmiennej częstotliwości – mówi o dosach prof. Anna Preis z Zakładu Akustyki Środowiska UAM. – Takie dźwięki mogą wprowadzać organy w rezonans, wywoływać u ludzi objawy podobne do choroby lokomocyjnej. Poza tym słuchając tego typu dźwięków, można sobie zafundować permanentne szmery w uszach. Na razie nie ma na to żadnego leku, a szmery z czasem mogą stać się nie do zniesienia. – Ich nieustające towarzystwo prowadzi do wycieńczenia psychicznego – uprzedza prof. Preiss.
– Lepiej nie eksperymentować – dodaje neurobiolog dr Grzegorz Juszczak z PAN. – Zwłaszcza że halucynacjom często towarzyszą urojenia. Na przykład o niezniszczalności, umiejętności latania czy przechodzenia przez ściany.
Ale na forach już się dyskutuje, czym wzmocnić doznania: jakie zioło sobie zaparzyć, co wkroplić przed wzięciem dosa, żeby było jeszcze bardziej niesamowicie. Niektóre pomagają podobno wprowadzić się w stan hipnozy i świadomego śnienia.
Jan, gimnazjalista z okolic Krakowa, jest bardzo zaawansowany w świadomym śnieniu. A nawet uczy innych, jak to robić, żeby nie tracić w nocy czasu. – W świadomym śnie można robić wszystko. Na przykład tworzyć. Albo przenieść się w akcję filmu czy książki – tłumaczy.
W śnie zaprojektowanym nurkuje się, lata, skacze z wieżowców. Często się też zabija albo jest się zabijanym. RoomCays, który przeszedł od słuchania dosów do świadomego śnienia, przeżył nalot na szkołę i zastrzelenie nauczycielki. Raz siedział spokojnie przy kompie, a tu wpada gość z maczetą. Innym razem wyskoczył ktoś, kto chciał zjeść jego głowę. Jan z kolei zabił już niezłą kolekcję pająków wielkich nawet na siedem metrów. Skakał do basenu z wysokości kilku pięter. Raz śniło mu się, że odsłuchał dosa i zauważył siebie samego za oknem. Jego kopia zaśmiała się, więc on też chciał się zaśmiać, ale zaczął się dusić. Na szczęście tylko we śnie.
To przewróci twoje życie do góry nogami. Wywoła dezorientację, halucynacje, zmieni osobowość – obiecują twórcy e-narkotyków. Jedna dawka to plik dźwiękowy. Wybór jest spory: można sobie zaaplikować coś, co zadziała jak LSD, haszysz, a nawet pejotl.
Dawki oferuje wiele serwisów: największy w USA I-doser Store ma produkty za 4 dol., ale i takie za 199. Polacy nie chcą się rujnować, więc szukają na portalach tańszych ofert (bywają nawet za 2 zł plus VAT) albo sami komponują. W sieci są poradniki, jak zrobić sobie dobrą dawkę.
Myślę: naćpam się, a co tam. Do udziału w eksperymencie zapraszam pięcioro znajomych, w tym studenta IV roku reżyserii dźwięku na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym, niech spróbuje technicznie rozgryźć to, czym się będziemy odurzać. Każdy dostaje zestaw trzech dawek: najpierw coś, co pozwoli odbyć podróż w głąb siebie. Później coś, po czym spojrzymy na wszechświat z góry. A na koniec niech będzie koniec: dawka, która – jak obiecują twórcy – rozsadzi nam mózgi. Trzy, dwa, jeden, zero. Wciskamy „play”.
Mdłości po jabłkach
– To nie ściema – zapewniał mnie wcześniej RoomCays, licealista oblatany w tej kwestii. Twierdzi, że jak się umie brać, to działa. Zachęcił do tego byłą dziewczynę i kolegę. Dopóki nie wystawią w szkole ocen, trochę ograniczył branie. Ale regularnie zagląda na forum dla zainteresowanych odlotami po dźwiękach. Tu każdy chwali się doznaniami, jeden drugiemu poleca najlepsze kawałki – w USA jedna porcja to i-dose, więc w Polsce przyjęła się nazwa: dosy.
RoomCays bierze od ubiegłej jesieni. Jak sobie poda do uszu, to czasami aż strach. Ma wizje, omamy słuchowe. Raz miał wrażenie, że ktoś potwornie trzęsie jego łóżkiem. Mimo to nie przestał brać. Na forum jest kimś: ma szósty stopień zaawansowania, tytuł uzależnionego.
Początkujący, tacy jak ja i moi znajomi, to zerówka. Zerówkę uświadamia się, że najlepiej brać dosa na leżąco, w ciemnym pokoju. Leżę więc ze słuchawkami na uszach już kwadrans. Tak ma wyglądać wyprawa w głąb siebie? To raczej wycieczka na fermę wiatraków. Słyszę szum, jakby ich ramiona cięły powietrze. Śmigają coraz szybciej. I nic. Nie widzę swojego wnętrza. Nagle koń! Wywalił język, galopuje przez pokój. Na koniu naga kobieta. Wypisz wymaluj „Szał uniesień” Władysława Podkowińskiego. Otwieram oczy i już po „Szale”. Za to z sufitu lecą czerwone jabłka. Leżę, choć wydaje mi się, że uciekam przed czerwonymi jabłkami, robiąc fikołki.
– Widziałaś „Szał?” – zazdroszczą mi znajomi. Z naszej szóstki po pierwszym dosie dwie osoby nie poczuły nic. Trzecia miała wrażenie, że ktoś chce jej głowę przeciąć metalową linką, czwarta czuła, że sypie się na nią piasek. Po drugim i trzecim dosie wszyscy byliśmy wykończeni. Do tego ból brzucha i mdłości. A student reżyserii dźwięku czuł po eksperymencie niesmak. – Co za prymitywna rzecz. Biały szum wygenerowany komputerowo i dwie proste fale o różnych częstotliwościach, żeby do jednego ucha trafiała fala o innej liczbie drgań niż do drugiego – nie krył rozczarowania brakiem finezji w kompozycji dźwięków. – Słuchanie tego jest tak głupie jak patrzenie w słońce. Ten sam rodzaj sprawdzania granic wytrzymałości.
Jak to działa na mózg
Moda na e-narkotyki przyszła do nas z USA. Tam też długo nie zauważano problemu. Dwa lata temu w Mustang High School w stanie Oklahoma nauczyciele przyłapali grupę uczniów na słuchaniu cyfrowych narkotyków. Rozesłali do rodziców alarmujące listy. Na portalu YouTube było już wtedy mnóstwo filmików z nastolatkami, które mają na uszach słuchawki i dziwnie się zachowują: kręcą się w kółko, trzepocą rękoma, śmieją się albo szlochają. Serwisy internetowe, oferujące e-narkotyki, zaczęły też poszukiwać digital dealerów do rozprowadzania produktów. Poza dawkami, które miałyby wywoływać stany jak po zażyciu narkotyków, pojawiły się też dosy mające poprawiać skuteczność w grach komputerowych, imitować orgazm, wywoływać sny.
Niektóre serwisy chwaliły się, że pliki pobiera z ich strony kilkadziesiąt tysięcy osób tygodniowo, ale nikt nie zbadał skutków ćpania dźwięków. – I wciąż niewiele wiadomo. Nie wiemy, jaki to ma wpływ na funkcjonowanie mózgu – mówi psycholog Daria Izdebska. W ubiegłym roku obroniła pracę magisterską na Uniwersytecie Jagiellońskim poświęconą wpływowi i-dosingu na poziom pobudzenia u ludzi. Ale czuje, że dotknęła zaledwie powierzchni problemu. Badanie było skromne, bez medycznego zaplecza z EEG, dzięki któremu można by sprawdzić, co się dzieje z falami mózgowymi. Izdebska miała do dyspozycji ciemne sale, materace, słuchawki i 60 ochotników. Połowa z nich dostała placebo, połowa i-dosa, który miał im dać energetycznego kopa.
– Część z tych, którzy słuchali i-dosa, zasnęła. Mówili później, że wpadli w stan snu na jawie. Wybudzili się bez obiecanej energii. Ogólna dezaktywacja – mówi psycholog. – Zrobiłam pierwszy krok, ale ktoś powinien pójść dalej.
Sen z niewiadomymi
Ci, którzy biorą dosy, na forach internetowych przechwalają się, jak im było fajnie. Niektórzy dla wzmocnienia wrażeń nakładają jeden na drugi. Albo biorą dawkę za dawką – po dwie, trzy godziny dziennie. Jeden ma później pod powiekami stosy płonących ludzi, drugiemu ktoś bez twarzy przysiada na łóżku, a trzeciemu obcy wchodzi do ciała. Czwarty czuje, że ktoś go dotyka albo woła. Podchodzi do okna, żeby zobaczyć, skąd ten głos. A on znikąd.
Prof. Rufin Makarewicz z Zakładu Akustyki Środowiska Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu słuchanie dosów porównuje do czegoś tak nietypowego jak zjedzenie dwóch kilogramów kredy i popicie jej octem. – Człowiek, który naje się kredy, zwymiotuje. To pewne – wyjaśnia. Nic więc dziwnego, że organizm broni się przed trucizną, jaka mu się sączy przez uszy. – Może dochodzić do omdleń lub wyłączenia pewnych partii mózgu. Stąd być może u niektórych efekt halucynacji.
– To był relaks – wspomina początki z dosami 18-letnia Marta z Trójmiasta. Przyjmowała je raz w tygodniu, później już codziennie. Najpierw pół godziny, później coraz dłużej. Rodzice się nie czepiali, dobrze przecież, że córka słucha muzyki.
– Widziałam kolory, których nie ma w naturze. Odlot. – opowiada. Do czasu, gdy dostała drgawek. Znalazła jakąś nowość, hit wśród dosów. – Po pięciu minutach słuchania zaczęło mnie kłuć w klatce piersiowej. Zlekceważyłam. Po kwadransie mną wstrząsnęło, ale słuchałam dalej. Za chwilę jednak zaczęło mną porządnie telepać i to mnie przestraszyło. Gdy drgawki ustały, pojawiły się silne mdłości. Od tego czasu koniec, nie biorę.
– Nie spotkałem się jeszcze z żadnym negatywnym objawem stosowania dosów – twierdzi Dominik Dańda, programista z Krakowa, który założył pierwszy w Polsce serwis (już od dawna niejedyny) dla ludzi chcących za pomocą dźwięków wprowadzać się w odmienne stany świadomości. Jeśli ktoś się skarży, to – jak twierdzi Dańda – raczej na to, że dosy na niego nie działają. Wśród użytkowników jego serwisu są – co kiedyś zbadał za pomocą ankiety – głównie uczniowie ostatnich klas podstawówki, gimnazjaliści i licealiści.
Zabić przed zaśnięciem
– Falowania dźwięku, buczenia, świdrowania podawane są w bardzo niskiej i zmiennej częstotliwości – mówi o dosach prof. Anna Preis z Zakładu Akustyki Środowiska UAM. – Takie dźwięki mogą wprowadzać organy w rezonans, wywoływać u ludzi objawy podobne do choroby lokomocyjnej. Poza tym słuchając tego typu dźwięków, można sobie zafundować permanentne szmery w uszach. Na razie nie ma na to żadnego leku, a szmery z czasem mogą stać się nie do zniesienia. – Ich nieustające towarzystwo prowadzi do wycieńczenia psychicznego – uprzedza prof. Preiss.
– Lepiej nie eksperymentować – dodaje neurobiolog dr Grzegorz Juszczak z PAN. – Zwłaszcza że halucynacjom często towarzyszą urojenia. Na przykład o niezniszczalności, umiejętności latania czy przechodzenia przez ściany.
Ale na forach już się dyskutuje, czym wzmocnić doznania: jakie zioło sobie zaparzyć, co wkroplić przed wzięciem dosa, żeby było jeszcze bardziej niesamowicie. Niektóre pomagają podobno wprowadzić się w stan hipnozy i świadomego śnienia.
Jan, gimnazjalista z okolic Krakowa, jest bardzo zaawansowany w świadomym śnieniu. A nawet uczy innych, jak to robić, żeby nie tracić w nocy czasu. – W świadomym śnie można robić wszystko. Na przykład tworzyć. Albo przenieść się w akcję filmu czy książki – tłumaczy.
W śnie zaprojektowanym nurkuje się, lata, skacze z wieżowców. Często się też zabija albo jest się zabijanym. RoomCays, który przeszedł od słuchania dosów do świadomego śnienia, przeżył nalot na szkołę i zastrzelenie nauczycielki. Raz siedział spokojnie przy kompie, a tu wpada gość z maczetą. Innym razem wyskoczył ktoś, kto chciał zjeść jego głowę. Jan z kolei zabił już niezłą kolekcję pająków wielkich nawet na siedem metrów. Skakał do basenu z wysokości kilku pięter. Raz śniło mu się, że odsłuchał dosa i zauważył siebie samego za oknem. Jego kopia zaśmiała się, więc on też chciał się zaśmiać, ale zaczął się dusić. Na szczęście tylko we śnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz